Shang i Zhou. Historia powszechna Historia świata starożytnego. Starożytna cywilizacja Chin. Shang i Zhou. Huang He, czyli Żółta Rzeka, rozciąga się w Chinach na ponad 4666 km, niosąc bogaty żółty muł od Mongolii do Oceanu Spokojnego. Chang Jiang, czyli rzeka Jangcy, jest jeszcze dłuższa i przepływa przez około 5470 km przez
Mówi się, że raj jest w niebie, ale zgodnie z chińskim przysłowiem znajduje się on w Suzhou i Hangzhou. Suzhou słynie z wielu ogrodów, a Liuyuan, którego nazwę można przetłumaczyć jako „ogród przebywania”jest jednym z czterech najsłynniejszych spośród nich. Najważniejszą cechą ogrodów w Suzhou jest to, że ludzie mogą poczuć prawdziwą esencję natury w ogrodach skalnych, wśród kwiatów i roślin, a także cieszyć się zmieniającą się scenerią wraz ze zmianami pór roku. Wiemy, że cztery najczęstsze elementy w klasycznych ogrodach to skalniaki, akwen wodny, architektura i kamień. W Liuyuan wszystkie te cztery elementy są utrzymane na najwyższym poziomie. Liuyuan liczy sobie ponad 400 lat. Obecnie jest on otwarty dla publiczności, ale wcześniej znajdował w prywatnych rękach i należał kolejno do trzech zamożnych rodzin. Jego pierwszym właścicielem był Xu Taishi, wysokiej rangi urzędnik dworski, który był odpowiedzialny za prace budowlane. Przewodniczył renowacji Pałacu Cining, osobiście planował i szczegółowo kierował całym procesem budowy. Dzięki swojej pracy zgromadził doświadczenie, które po odejściu z urzędu umożliwiło mu zbudowanie swojego domu w rodzinnym mieście w lokalnym stylu, prototyp ogrodu Liuyuan. W ogrodzie Liuyuan usytuowany jest słynny długi korytarz, na którym znajduje się ponad 300 kamiennych rzeźb kaligrafów z dawnych dynastii. Właśnie ze sztuką kaligrafii wiąże się historia drugiego posiadacza tego miejsca, którym był Liushu, słynny kaligraf, malarz i bibliofil z dynastii Qing (1644-1912). Przejął on nieruchomość 200 lat po Xu Taishi. Liushu przeprowadził wielki remont, w czasie którego Liuyuan zyskał dodatkowe dekoracje. Liushu organizował tutaj także spotkania poetyckie. Mówiono, że nie ma dnia, aby w ogrodzie Liuyuan nie było gości. W Chinach im więcej gości odwiedza dom, tym wyższy staje się status społeczny jego gospodarza. Większość dzieł kaligrafii na ścianach to właśnie utwory napisane przez przyjaciół Liushu. Na jednym z wielkich kamieni opisano, jak przebiegał remont ogrodu. W dawnych czasach w Chinach często opisywano renowacje domostw, zdarzało się też, że takie teksty stawały się znane i powszechnie czytane. Jest to spowodowane tym, że dom dla Chińczyków jest bardzo ważny, wiąże się z nim wiele emocji, wspomnień oraz wzruszeń dotyczących nie tylko samego budynku, ale też przede wszystkim jego mieszkańców. Drugi właściciel tego miejsca zwracał wielką uwagę na rolę wody w ogrodzie, dlatego na środku pojawiło się sztuczne jezioro. W kulturze chińskiej bardzo ważnym elementem jest smok, do którego przyrównywano samego cesarza. Według legend smok mieszka w morzu. W związku z tym bogate rodziny zawsze chciały mieć jezioro w ogrodach okalających dom, licząc, że ich syn zostanie cesarzem. Oczywiście, to tylko mój żart. Rzeczywiście to głównie z powodu Fengshui. Według filozofii chińskiej Fengshui, im więcej wody w domu, tym więcej pieniędzy. Powiedzenie to jest szczególnie popularne na południu Chin. Ogród warto odwiedzić jesienią, kiedy liście drzew zmieniają kolor. W jeziorze możemy zobaczyć koi, które według Chińczyków przynoszą szczęście. Nie można ich łapać, ale można podziwiać z brzegu. W chińskiej filozofii, najwyższy poziom relacji między człowiekiem a naturą to wspólne połączenie. Przykładem tego może być umieszczanie w ogrodach dużych wapiennych kamieni z jeziora Taihu. Wapień łatwo ulega erozji pod wpływem sił zewnętrznych, takich jak długotrwałe oddziaływanie fal i wody zawierającej dwutlenek węgla. Miękki i luźny kamień łatwo wietrzeje, a zachowuje się w trudno dostępnych miejscach. W ten sposób kamień Taihu, przez długie lata jest stopniowo rzeźbiony w naturalnych warunkach i zyskuje kręty i zaokrąglony kształt, który ma przypominać pasma gór i jaskinie. Sztuczne góry z kamienia oraz jeziora w ogrodzie to idealny naturalny krajobraz dla wielu Chińczyków. To mały świat przyrody w zasięgu naszych oczu. Zastanawiają się Państwo dlaczego w Suzhou powstał taki wielki i pięknie zdobiony ogród? Dlaczego takich miejsc w mieście jest kilka? Czy to oznacza, że tutejsi mieszkańcy byli bardzo bogatymi ludźmi? Tak, ale należy też pamiętać, że nie wszyscy byli majętni i nie było tak we wszystkich miejscach. 200 lat temu, kiedy Liushu był gospodarzem omawianego ogrodu, gospodarka w regionie Jiangnan, czyli tam, gdzie znajduje się Suzhou, kwitła w pełni. Handlowano tam najlepszymi w kraju produktami rolnymi oraz solą. Do dzisiaj miasto Suzhou wciąż ma prężną gospodarkę, w porównaniu z większością miast w Chinach, ale wówczas status miasta był o wiele wyższy. Według badań, dwie trzecie podatków do rządu centralnego pochodziło z regionu Jiangnan, dlatego Suzhou miało tak duże znaczenie. Luksusowe, pięknie zdobione meble wykonane z rzadko spotykanego drewna, świadczą o tym, że mieszkali tu bardzo zamożni ludzie. Drugi powód jest taki, że w Suzhou zgromadziło się wtedy wielu wybitnych poetów, pisarek oraz artystów, dlatego estetyka ogrodów był bardzo wyrafinowana. Trzecim właścicielem ogrodu był Shengkang, który był bogatym biznesmenem. Rodzina Sheng nawiązała współpracę z innymi osobami, aby założyć lombard, a biznes był zaskakująco dobry. Rodzina Sheng była w stanie zgromadzić pokaźny rodzinny biznes i wykorzystać go na zakup starego ogrodu Liuyuan. Po przejęciu starego ogrodu Shengkang rozbudował ogród i po jego ukończeniu był jeszcze wspanialszy niż kiedykolwiek. Jego syn był bardzo bogatym człowiekiem w okresie dynastii Qing (1644-1912). Niestety, wnuk nie potrafił dobrze zarządzać pieniędzmi. Po latach trzydziestych XX wieku Liuyuan stopniowo opustoszał. W 1953 roku Miejski Rząd Ludowy Suzhou zdecydował o odnowieniu opuszczonego ogrodu i zaprosił grupę doświadczonych ogrodników i wykwalifikowanych konserwatorów zabytków. Po pół roku remontu słynny od pokoleń ogród odzyskał blask. Dlatego dziś każdy może podziwiać jego piękno. Urodzony w Suzhou amerykański naukowiec chińskiego pochodzenia Tsung-Dao Lee, który otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki powiedział, że nie wie, jak wygląda raj, ale myśli, że byłoby dobrze, gdyby raj miał chociaż jedną dziesiątą piękna Suzhou. Rzeczywiście miasto to jest przepiękne, szczególnie jego malownicze ogrody. Można jednak przypuszczać, że Tsung-Dao Lee powiedział tak, bo jest to jego rodzinne miejsce. Mimo że świat jest wielki i lubimy podróżować, to rodzinny dom zawsze jest dla nas najważniejszy.
Zachodni Zhou 1027–771. Wschodni Zhou 770–221. 770–476 Wiosna i jesień. 475-221 Walczących Królestw. Zhou byli pierwotnie pół-koczowniczymi i współistnieli z Shangami. Dynastia została zapoczątkowana przez królów Wen (Ji Chang) i Zhou Wuwang (Ji Fa), którzy byli uważani za idealnych władców, mecenasów sztuki i potomków

Dawno, dawno temu, stała pusta świątynia na odległej górze. Pewnego dnia zaszedł tam młody mnich. Widząc niezamieszkaną świątynię, wyczyścił ją dokładnie i osiadł w niej. Codziennie zgłębiał sutry, medytował i utrzymywał ją w dobrym stanie. Każdego dnia zbierał również wodę z rzeki u podnóża góry. To było proste życie w pokoju i na górzePewnego dnia przybył inny mnich. Był chudy i wysoki. Przeszedł długą drogę i był bardzo spragniony. Wszedł do świątyni i poprosił młodego mnicha o coś do picia. Gospodarz zaprowadził go do dużej beczki, wziął kielich zapełniwszy wcześniej wodą i podał mu. Wysoki mnich wypił wszystko za jednym razem. Jednak kielich nie wystarczył i wypił jeszcze kilka, zanim całkowicie zaspokoił pragnienie. Teraz młody mnich zajrzał do beczki. Wpadł we wściekłość, ponieważ prawie nie było wody. Przyniosłem wodę z daleka, powiedział wysokiemu mnichowi. Teraz, gdy wypiłeś tak dużo, musisz iść i przynieść dla mnie trochę, zażądał, przekazując mu kij i dwa wysokiego mnichaJego słowa zawstydziły chudego mnicha, który od razu podniósł wiadra. Zrobił kilka kroków, jednak odwrócił się i powiedział: Wziąłem tylko pół baryłki wody, dlaczego mam nosić dwa wiadra dla ciebie? To niesprawiedliwe. Nie pójdę – powiedział do młodego mnicha, a więc obaj mnisi wdali się w kłótnię i żaden z nich nie chciał ustąpić. Nie znaleźli rozwiązania, usiedli odwróceni do siebie plecami i zaczęli ostentacyjnie intonować powoli zachodziło. Minęło pół dnia, a mnisi i nie mieli wody do picia, chociaż obaj odczuwali pragnienie w tak gorący dzień. Wtedy młody mnich wpadł na pomysł. Chodźmy i przynieśmy ze sobą trochę wody razem. Wysoki mnich się zgodził. Podniósł drążek do noszenia i wiadro, ruszyli. Zaczekaj – powiedział młody mnich. Wbiegł do świątyni i wyszedł z linijką. Zmierzył ostrożnie drążek i zrobił znak pośrodku. Zawieźmy tutaj wiadro, abyśmy oboje nieśli ten sam ciężar. Obaj wyruszyli z wielką z warzywamiWysoki mnich także zamieszkał w świątyni. Każdego dnia obaj siedzieli obok siebie, by medytować i intonować sutry. Czyścili pomieszczenia i przynosili wodę razem. Zaczęli uprawiać kawałek ziemi, aby hodować warzywa. Równie dzieląc się wszelkimi pracami. Żyli ze sobą w dnia do świątyni przyszedł gruby mnich. Zmęczony i spragniony, przyszedł odpocząć i poprosić o wodę do picia. Po dotarciu do beczki zaczął pić jak ryba. W mgnieniu oka wypił całą wodę. Młody mnich i wysoki wpadli we wściekłość. Teraz, kiedy zużyłeś już wodę, musisz przynieść dla nas trochę – powiedzieli trzeciemu. Nie wydając ani jednego słowa, gruby mnich poszedł do rzeki i przyniósł z powrotem dwa wiadra wody. Jednak zmęczony i spragniony pracą, natychmiast wypił całą wodę, którą właśnie wlał do trzech mnichówMnisi spojrzeli na siebie, nie mając pojęcia, co dalej robić. Musisz znowu iść – młody mnich i szczupły powiedzieli grubemu. Nowy przybysz się nie zgodził Nie ma mowy! Nie jestem waszym wodnym dostawcą! Trójka popadła w kłótnię i na koniec nawet przestali na siebie patrzeć. Wkrótce miało zrobić się ciemno, a mimo to w beczce nie było ani kropli wody. Żaden z trójki nie poszedł po wodę, chociaż wszyscy byli dwa dni. Wszyscy trzej mnisi byli ogromnie spragnieni. O zmierzchu nagle rozległ się grzmot. Nadchodził deszcz! Rozradowani mnisi podnieśli miseczki, chochle i wiadra i wybiegli ze świątyni, mając nadzieję zebrać trochę deszczówki, aby zaspokoić swoje pragnienie. Ku ich rozczarowaniu silny wiatr podniósł się i rozgonił ciemne chmury. Nie spadła ani jedna na deszczZawiedzeni mnisi wrócili i usiedli w świątyni liżąc swoje popękane usta. Pragnienie powodowało zawroty głowy i pozbawiło ich energii do intonowania sutr. Nie mieli siły aby posprzątać salę modlitewną i pracować w ogródku. Nadeszła noc. Trzej mnisi siedzieli bezmyślnie wokół słabo oświetlonej lampy naftowej. Szczur zakradł się do ich pokoju. Ale żaden z nich nie zadał sobie trudu, by go odepchnąć. Szczur stał się bardziej odważny, ponieważ nie spotkał się z reakcją mnichów. Podskoczył w stronę lampy, gotów wykraść z niej odrobinę oliwy. Przypadkowo ją strącił i podpalił sukno, które zakrywało stół z kadzidłami. Ogromny ogień zaczął rozprzestrzeniać się po całej Ogień! Zaskoczeni mnisi rzucili się, by z nim walczyć. Ale w beczce nie było wody. Co mogli zrobić? Jedynym sposobem było sprowadzenie wody z rzeki u podnóża góry. Każdy podniósł wiadro i zbiegli po zboczu góry. Nikt nie śmiał być leniwy, nawet na sekundę. Widząc, że młody mnich biegł trochę wolniej, wysoki pomógł mu, przejmując jego ładunek, aby mogli poruszać się szybciej. Tymczasem gruby mnich niósł ze sobą dwa śmiechW końcu zgasili ogień, a świątynia została uratowana. Z trudem łapiąc oddech, trzej mnisi padli na ziemię. Spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Podczas pożaru ich twarze poczerniały od dymu i teraz jedyne, co mogli zobaczyć, to mrugające oczy. Wypadek z pewnością nauczył ich czegoś nie będą już zaniedbywali swoich obowiązków. Codziennie intonowali sutry, siedzieli pogrążeni w medytacji, czyścili pokoje w świątyni i pracowali razem na działce pełnej warzyw. Byli pewni, że będą sobie wzajemnie pomagać i na zmianę przynosić wodę z rzeki. Od tego czasu beczułka zawsze była pełna Chodak霍达克 彼得 / Stronę CHINY to LUBIĘ stworzyłem z pasji do Chin, nowych technologii i dziennikarstwa. Dzięki temu już od 2013 r. udaje mi się prowadzić przestrzeń dla miłośników Państwa Środka. / Adres e-mail: @

Jeśli tak wypowiadali się o Mongołach współcześni badacze europejscy, można sobie wyobrazić, jaki obraz tego ludu przetrwał w pamięci Chińczyków, którym koczownicy z północy
Głęboko wierzy w to, że poprowadzi biało-czerwonych na podium igrzysk w Tokio. 57-letni Ploch jest trenerem-obieżyświatem. Pracował w Kanadzie, USA, Australii, Wielkiej Brytanii, Chinach, Iranie oraz w Korei Południowej. Od kilku lat mieszka z żoną Chinką i z ośmioletnim synem Kevinem w Opolu. „Wyjechałem z Polski w roku 1988. Skończyłem studia trenerskie w Victorii w Kolumbii Brytyjskiej, zacząłem pracę w jednym z kanadyjskich klubów. Potem przyszły kontrakty w innych krajach” – wspomniał. Najdłużej, z przerwami łącznie przez dziewięć lat, szkolił zawodników w Chinach, gdzie odniósł największe sukcesy. W 2004 roku na igrzyskach w Atenach jego podopieczni Meng Guanliang i Yang Wenjun zdobyli złoty medal olimpijski w C2 500, a cztery lata później powtórzyli ten wyczyn w Pekinie. Do dziś są to jedyne chińskie medale olimpijskie w kajakarstwie. „Byłem drugim zagranicznym trenerem kajakarstwa w całych Chinach. Miesiąc przede mną przyjechał kolega z Węgier. Nie wszyscy potrafili się jednak dostosować do zupełnie innej niż nasza mentalności Chińczyków. Wychowałem się w PRL. Gdy nauczyciel wchodził do klasy, wszyscy wstawali i witali go. Coś podobnego widziałem w Chinach w kadrze narodowej. Przed treningiem zawodnicy stali w szeregu i kapitan drużyny składał mi meldunek o gotowości do rozpoczęcia ćwiczeń. Potem gęsiego maszerowali na zajęcia. Oni mają dyscyplinę we krwi. Niektórzy trenerzy zagraniczni próbowali to zmienić i efekt był odwrotny – niezrozumienie ze strony Chińczyków, pojawiały się tarcia między szkoleniowcami a liderami kadry, którzy zmian sobie nie życzyli. Ja musiałem te zwyczaje uszanować i w jakimś stopniu zrozumieć” – opowiadał. Mimo to Ploch próbował pewnych modyfikacji podczas treningów. „Byłem pierwszym trenerem, który wprowadził muzykę podczas ćwiczeń na siłowni. Wcześniej nie pozwalano na takie dziwactwa. Im więcej odnosiliśmy sukcesów, tym łatwiej było uzyskać zgodę na wprowadzenie nowinek do treningów. Ale jednocześnie obserwowano mnie, pilnowano, bym nie dał zawodnikom zbyt wiele luzu” - dodał. Chińscy kajakarze trenują praktycznie przez cały rok w trzech ośrodkach w kraju: jeden znajduje się pod granicą rosyjską w Mandżurii, drugi to Qiandao, czyli „Jezioro Tysiąca Wysp”, olbrzymi akwen około 400 km na południe od Szanghaju, a trzeci leży na wysokości 2 tys. metrów w prowincji Junan. „Pracowałem w tych ośrodkach, ale potem odkryłem jeszcze jedno miejsce, moje ulubione. Było to jezioro Goan w prowincji Jianxi, w południowo-wschodniej części kraju. Baza jednego z moich mistrzów olimpijskich, odległa o 50 km od najbliższego miasteczka. Byliśmy kompletnie odizolowani, ale mieliśmy fantastyczne warunki. Tylko ja, moi zawodnicy i trenerzy oraz motorówka policyjna. Nikt inny nie miał prawa pływać po tym ogromnym jeziorze”. Porównując predyspozycje do uprawiania kajakarstwa Chińczyków i Polaków, Ploch nie ma wątpliwości, że większym potencjałem dysponują jego rodacy. „Chińczycy są natomiast bardziej zdyscyplinowani, umotywowani i uprawiają kajakarstwo dla nagród, pieniędzy, by ułożyć sobie życie po zakończeniu kariery. Nie widziałem w nich zamiłowania do kajaków, pasji, w odróżnieniu od naszych zawodników, którzy często, mówiąc górnolotnie, kochają sport” - ocenił. Po ostatnim kontrakcie w Korei Południowej powrócił do Polski w 2012 roku. Nie otrzymał propozycji pracy w kadrze, choć był pytany nieoficjalnie przez „różne osoby”, czy zgodziłby się objąć tę funkcję. We Wrocławiu i w Opolu, gdzie obecnie mieszka, szkolił Mateusza Zuchorę, Piotra Kuletę i Marcina Grzybowskiego. Dwójkę Kuleta - Grzybowski przygotowywał do mistrzostw świata w 2015 roku jako trener współpracujący z kadrą. W grudniu ubiegłego roku wygrał konkurs na trenera reprezentacji. W kadrze znalazło się 12 zawodników (trzech innych powołanych odmówiło współpracy z Plochem). Najmłodsi mają po 20 lat, najstarszym jest 38-letni Grzybowski. Ploch lepiej poznał nowych podopiecznych na zgrupowaniu w Szklarskiej Porębie. Zaaplikował im ciężkie treningi na siłowni, biegi na nartach. W lutym kadrowicze wyjechali na obóz do Sao Domingos w portugalskiej prowincji Algarve. „Ciężkie treningi? Widziałem, jak się na świecie trenuje. Australijczyk Ken Wallace, mistrz olimpijski, na jednym treningu potrafił przepłynąć 1000 metrów w ostrym tempie... dwadzieścia razy, tam i z powrotem, i tylko jego sparingpartnerzy się zmieniali. Jak moi zawodnicy przepłynęli osiem razy 1000 metrów, to był już wielki płacz. U nas to jest zabawa, proszę pana” - podkreślił. Ploch jest przekonany, że jego podopieczni stopniowo przyzwyczają się do cięższych treningów. Pod warunkiem, że będą widzieć rezultaty swojej pracy. Niektórzy już je zobaczyli. „W Portugalii, po trzech tygodniach zasuwania, część kadrowiczów pobiła swoje rekordy na 1000 metrów, mimo że woda na tym dość płytkim jeziorze jest ciężka. Już chłopaki widzą owoce swojej pracy. A to dopiero początek” - stwierdził. Nowy trener kadry nie patrzy w metrykę, nie skreśla szans weterana Grzybowskiego na wyjazd na igrzyska w Tokio. „Podczas olimpiady w Pekinie, oprócz złotej dwójki Meng Guanliang i Yang Wenjun, miałem drugą, startującą na 1000 metrów, składającą się z zawodnika 19-letniego i 40-letniego. Zabrakło im do brązowego medalu ułamków sekundy. Nie widzę więc powodów, by rezygnować z Grzybowskiego, chyba że on sam przyjdzie do mnie i powie, że nie daje już rady” – wspomniał. Ploch zaapelował o to, by dano mu czas na spokojną pracę. „Proszę nie oczekiwać ode mnie wielkich wyników już w tym sezonie. Meng i Yang zajmowali 18. miejsce na świecie, gdy zaczynałem z nimi pracę. Doprowadzenie ich do złota olimpijskiego zajęło dokładnie 30 miesięcy. Proszę więc o trochę cierpliwości” – zaznaczył. Na igrzyskach w Tokio w 2020 roku kanadyjkarze będą walczyć o tylko dwa komplety medali: w C1 1000 oraz w C2 1000. Zmodyfikowano program po to, aby włączyć doń konkurencje w kanadyjkach kobiet, które w stolicy Japonii będą miały swój olimpijski debiut. „Gdybym nie wierzył, że Polacy mogą zdobyć medal w Tokio, to nie podjąłbym się tej pracy. Będziemy tam walczyć o medale” – podkreślił Ploch. Rozmawiał Artur Filipiuk
Oda do Marksa. W sobotni poranek na jedynce „Gazety Wyborczej” ukazał się wywiad zatytułowany: „Albo wpuścimy świeżą krew z Afryki, albo Europa będzie wielkim muzeum dla bogatych Chińczyków”. To rozmowa z Ilją Leonardem Pfeijfferem, holenderskim pisarzem, „znawcą migracji”. Myśliciel chętnie powołuje się w swoich
Decyzja Mao Zedonga, by w 1958 roku rozpocząć masową eksterminację wróbli przyczyniła się do jednej z największych katastrof ekologicznych w historii. Wszystko zaczęło się od tego, że zdaniem chińskiego przywódcy, ptaki jadły zbyt wiele ziarna, co miało skutkować spowolnionym rozwojem gospodarczym. Postanowił więc całkowicie się ich pozbyć. Komunistyczny wódz stwierdził, że jego kraj spokojnie poradzi sobie bez kilku gatunków zwierząt. W 1958 roku zainaugurował wiec Kampanię Czterech Zwierząt. Jej celem było całkowite wyniszczenie populacji szczurów, much, komarów i wróbli. W przypadku tych ostatnich, działania Chińczyków okazały się jednak tragiczne w skutkach. Do walki z wróblami zaangażowany został cały naród. Chińczycy za pomocą dźwięku bębnów odstraszali ptaki, by te nie lądowały. Wyczerpane wróble zmuszone były więc do latania do czasu, aż padały z wyczerpania. Do tego dochodził odstrzał i dobijanie ręcznie ptaków, które spadały na ziemię. W rezultacie ilość wróbli w Chinach w ciągu kilku lat drastycznie zmalała. Choć nie ma na ten temat dokładnych danych, naukowcy szacują, że w ten sposób zabitych zostało kilkaset tysięcy zwierząt. Mao Zedong nie przewidział jednak konsekwencji takiego działania. Nie wziął bowiem pod uwagę, że wróble to naturalni wrogowie szarańczy oraz innych owadów. Gdy zabrakło ptaków, szarańcze zaczęły się mnożyć w niekontrolowany sposób, niszcząc uprawy. To z kolei doprowadziło do plagi głodu. Z oficjalnych danych podawanych przez chińskie władze wynika, że z powodu niedożywienia życie straciło 15 milionów osób. Niektórzy naukowcy twierdzą jednak, że liczba ta była znacznie wyższa i mogła dochodzić nawet do 45 czy 78 milionów. Przez kilkadziesiąt lat Wielki Głód był tematem tabu. Z relacji z tamtego okresu wynika, że wśród wygłodzonych Chińczyków zdarzały się przypadki kanibalizmu. Z czasem Mao Zedong zauważył, jak szkodliwą i pochopną decyzję podjął i usunął z Kampanii Czterech Zwierząt wróble, zastępując je pluskwami domowymi. Wcześniejsza decyzja zdążyła już jednak zebrać krwawe żniwo.

Żyli sobie trzej Chińczycy: Jangcy, Jangcy-Drangcy, Jangcy-Drangcy-Droń. Żyły były trzy Japonki: Cypka, Cypka-Drypka, Cypka-Drypka-Limpompoń. Dnia pewnego się pobrali: Jancy z Cypką, Jangcy-Drangcy z Cypką-Drypką, Jangcy-Drangcy-Droń z Cypką-Drypką-Limpompoń. No a potem mieli dzieci: Jancy z Cypką - Szacha,

. 283 675 404 539 198 643 95 20

było sobie trzech chińczyków